Biorąc tę książkę do ręki,
spodziewałam się jazdy bez trzymanki po biblii mody. Niestety moje
oczekiwania były zbyt wygórowane, aczkolwiek nie mogę powiedzieć,
że ta książka mi się nie spodobała.
W opisie o niej napisano, że
to „brzydka prawda o modzie i zemsta na imperium Ruperta Murdocha”.
Ja tam żadnej zemsty się nie doszukałam, a już tym bardziej
brzydkiej prawdy, jaką miał być świat mody. To całkowite
przeciwieństwo tego opisu, bo to książka o cudownym życiu Kirstie
Clements, której szczęściem było znaleźć się w świecie
Vogue’a a dzięki swojej pracowitości i inteligencji zostać
redaktor naczelną.Kirstie przedstawia kolejne etapy swojej kariery aż po sam szczyt zostania redaktor naczelną pisma. Na początku zabiera nas w świat, po którym chodziły, dinozaury a ludzie nie mieli komórek! Opisuje jak w dawnych czasach przed Fotoshopem powstawała biblia mody gdzie, każdy najmniejszy szczegół miał znaczenie, bo nie było możliwości korekty aż po czasy cesarstwa mediów społecznościowych. Znajdziemy tam cudowne imprezy, których nie powstydziłaby się Caryca Katarzyna, świat celebrytów i koronowanych głów.
Książkę czyta się szybko i całkiem
przyjemnie, ale nie odnajdziemy tam głębszych przemyśleń i nic
nowego czego człowiek, który choć trochę interesuje, się modą
już nie wie. Jedyny rozdział ze smaczkiem to opis stosunku branży
do chudości modelek. Z niespotykaną szczerością opowiada, jak to
większość modelek ma, problemy z odżywianiem a świat mody ma to
daleko w nosie i nie zamierza nic z tym zrobić, bo na chude modelki
po prostu jest łatwiej szyć.
Jest to, idealna pozycja do poczytania
na plaży gdzie zbytni wysiłek intelektualny nie jest wskazany.